Strzeżcie się recenzji

Czytam Fantastykę, mniej więcej regularnie. Głównie dla artykułów. Opowiadania jakoś nie bardzo mnie biorą. Był tam cykl artykułów o pisarzach sprzed lat. Czasami sprzed wieku, albo starszych. Teksty były tak dobrze napisane, że od razu chciało się sięgnąć po daną powieść, czy też zbiór opowiadań.

W ten sposób odkryłem dwóch autorów, William Hope Hodgson i Joseph Sheridan Le Fanu. I w obu przypadkach się zawiodłem. Zwykle jak już coś zaczynam, to staram się skończyć. Ale tym razem poległem. Utwory owe tak się bowiem zestarzały, że nie dało się tego czytać. Cóż, nauczy mnie to, żeby nie ufać humanistom, którzy pieją z zachwytu nad kunsztem danego autora. Bo pewnie kunszt tam gdzieś jest i przełomowe te dzieła też zapewne były, ale dla zwykłego czytelnika to nie ma wielkiego znaczenia.

Z tego samego powodu unikam recenzji filmów. Zazwyczaj są pisane przez nawiedzonego, który wyciągnie jakąś naciąganą metafizykę i porówna do nie wiadomo czego. A ja idę potem do kina rozgorączkowany, i wracam zawiedziony. Jeśli chodzi o filmy i książki, to lepiej jak dotąd wychodzę na śledzeniu serwisów gdzie oceniają zwykli ludzie, niż na czytaniu recenzji tworzonych przez profesjonalnych redaktorów.

Wyjątkiem jest tu pan Orbitowski, który jest geniuszem recenzji. Zresztą pióra ogólnie też, bo czytam jego teksty również w Polityce i posiadam genialny “Wywiad z Borutą”. Jest to odczucie jak najbardziej subiektywne, jak wszystkie odczucia. Niedawno obejrzałem pewien koreański horror i byłem święcie przekonany, że polecił mi go Orbitowski, a potem jego recenzję przeczytałem dopiero w następnym numerze. Tak dobrze trafia on w mój gust. Jednak z tego powodu boję się sięgnąć po którąś z jego powieści. Z doświadczenia wiem, że kto jest dobry w krótkich formach zazwyczaj nie jest dobry w długich, i vice-versa. Wyjątkiem jest King, który jest królem długich powieści i krótkich opowiadań. Ale wiadomo, król jest jeden.