Aborcja dla kobiet

Na aborcje pogląd mam prosty. Nie, dla traktowania jej jako środka antykoncepcyjnego. Tak, jeśli zagrożone są płód bądź matka, czy też ciąża jest wynikiem gwałtu. Oczywiście chodzi mi o to jaki winien być status prawny. Bo jeśli chodzi o sam akt, to decyzje powinny podejmować kobiety.

Jeżeli ktoś chce urodzić dziecko spłodzone przez zwyrodnialca, to jego sprawa. Nigdzie nie jest zapisane, że ma z niego wyrosnąć drugi ojciec. Coś mi się kołacze po głowie, że sporo tyranów w historii miało całkiem normalnych, kochających rodziców. Jak ktoś chce wychowywać dziecko z wadą genetyczną, to on się będzie męczyć, co mi do tego. A jak on sam, bardziej ona, matka, nie uważa tego za mękę. Tym lepiej. Znaczy, że jest o wiele lepszym człowiekiem ode mnie. Zdrowie matki jest zagrożone, ale ona chce urodzić. Jej prawo. Ona wie najlepiej. Jak wspomniałem sprzeciwiałbym się jedynie aborcji z wpadki, ale i tu jestem skłonny ustąpić. Bo jak matka ma takiego dziecka nie kochać, to może lepiej, aby go nie było.

Oczywiście przy niektórych z powyższych sytuacji prawo głosu powinien mieć też mąż. Chociaż udział naszej płci w całym procesie jest skromny, żeby nie powiedzieć marny. Nie wiem, czy powinniśmy więc mieć wiele do powiedzenia. Nie my przecież znosimy ten trud. Ale przynajmniej dla zasady, można by opinie ojca usłyszeć. Nadal jednak decyzja należeć powinna do kobiety.

W żadnym jednak wypadku nie powinien mieć prawa głosu pan polityk, który ma swoje diety i immunitety, a więc może sobie spokojnie filozofować. A tym bardziej nie pan ksiądz, który, najczęściej, własnych dzieci nie ma. Inne dzieci ma gdzieś, a czasami interesuje się nimi ze złej strony. Jakie ma więc prawo do decydowania o czymkolwiek w tej kwestii. Obrońcy życia psia ich mać. Później pierwsi napiętnują i matkę, i dziecko. Ale najważniejsze, że się urodzi.