Już nie
Kiedyś myślałem, że pisanie dobrych dialogów to wielka sztuka. Dziś też tak uważam i niestety nadal się tego nie nauczyłem, przykład poniżej.
To już prawie rok odkąd opuściliśmy kontynent, który ponownie zyskał miano starego. Zawsze planowałem, że jeśli to gówno znowu się zacznie, to zabieram stąd moją rodzinę w pierwszych dniach. Nigdy nie należałem do ludzi, którzy liczyli na szczęście. Może dlatego, że zazwyczaj miałem pecha. Zwłaszcza jeśli chodziło o spotykanie złych ludzi. A to co się teraz dzieje, w domu?, bardzo sprzyja osobnikom tego rodzaju. To jest ich czas, a więc nie mój. Miałem rację, chociaż wolałbym się mylić. Z tego co mi wiadomo wszyscy nasi bliscy już nie żyją, a przynajmniej liczymy, że byli na tyle fartowni. Teraz siedzimy tu, gdzie niecałe sto lat temu podobni nam uciekinierzy szukali azylu od zbliżonego horroru. Historia lubi się powtarzać. Co za banał. Ale tak już jakoś jest, że ludzkość najlepiej opisują banały.
Kiedyś byłem menedżerem w dużej firmie. Zarabiałem sporo pieniędzy, nigdy nie musieliśmy specjalnie liczyć naszych wydatków. Chociaż jak na nasze możliwości żyliśmy skromnie i zawsze staraliśmy się oszczędzić. Bardzo to było wtedy niemodne, w czasach gdy wszyscy zapożyczali się na potęgę. Ale teraz ci co mieli długi już ich nie mają, a my wciąż żyjemy. Za to pieniądze, które wtedy uciułaliśmy już nie istnieją. Może więc to oni mieli rację. Dziś pracuje w fabryce jako kierownik zmiany, nie mogę powiedzieć co wytwarzamy. W porównaniu z poprzednim stanowiskiem to jest wyjątkowo nudne i pozbawione perspektyw, ale nie mogę narzekać. Zwłaszcza jako gość w obcym kraju. A nawet chyba to wolę, można sobie pozwolić na specyficzny, ale jednak, wewnętrzny spokój. W dawnych czasach wciąż wydawało mi się, że prędzej czy później dostanę zawału. I nie daj Boże go przeżyję. Teraz znalazłem równowagę. Jasne, jest ciężko, moja żona musi dorabiać ucząc tutejsze, tępe, dzieciaki matematyki. Nie oszukuje się jednak. Tym razem szaleństwo jest bardziej rozprzestrzenione i prędzej czy później dotrze i tutaj. Nikt nie ma co do tego złudzeń. Wszyscy to wiedzą. Co będzie to będzie, a dziś jest dziś. Taki piękny dzień. Zawsze lubiłem oglądać chmury, ale dawniej tak rzadko to robiłem.
Gdy wróciłem do domu, już od progu słychać było kłótnię. Moja żona i jej siostra, któżby inny. Mam już tego dosyć. Ciągłe doły szwagierki były męczące jeszcze gdy świat był całkiem normalny, a dziś są już praktycznie nie do zniesienia. Nie ważne co by się działo wokół, ona i tak jest zawsze najbardziej pokrzywdzona. Wszystko przeciwko niej.
- Może jakbyś znalazła sobie jakąś pracę i zarobiła w końcu na chleb, który tak skwapliwie zjadasz, a na który ciągle kręcisz nosem, to przestałabyś się przejmować pierdołami! - moja małżonka ma już widocznie dosyć.
- Ty mnie po prostu nie rozumiesz, bo zawsze wszystko ci przychodziło łatwo!
- Łatwo?! Mnie?! To ty byłaś córunią mamusi! Tobie rodzice pomagali na ile mogli! Mnie wysłali na studia bez grosza. Może gdybyś choć raz wiedziała co chcesz ze sobą zrobić, zamiast obijać się o ściany, to miałabyś więcej zadowolenia z życia. Może gdybyś pomyślała czasem o innych, a nie wciąż tylko o sobie.
- Ja myślę tylko o sobie?! To ty nigdy nie dzwoniłaś gdy cię potrzebowałam!
- Bo miałam dwójkę dzieci na głowie! Nie mogłam się zajmować jeszcze tobą! A czy ty kiedykolwiek spytałaś się czy może ja potrzebuję pomocy?!
- Ty miałaś zawsze wszystko ułożone.
- Nieprawda! Tylko starałam się coś jednak robić, zamiast rozczulać się nad sobą.
- Ja się rozczulam nad sobą?! Po prostu mam wszystkiego dosyć!
- Czego dosyć?! Tego, że żyjesz gdy tylu ludzi zginęło?! Że masz co jeść. Jesteś bezpieczna. Ty nigdy nic nie potrafisz docenić!
- A co tu doceniać?! Gnijemy w tej dziurze, jemy wciąż to samo świństwo, żadnych perspektyw!
- To może spróbujesz zarobić na lepsze świństwo i obszerniejszą dziurę?! - nie wytrzymałem.
- Nie wtrącaj się, to ciebie nie dotyczy! - szwagierka przybrała postawę bojową.
- Otóż przeciwnie. Żyjesz pod moim dachem, jesz za moje pieniądze. A tak naprawdę, to w ogóle żyjesz tylko dzięki twojej siostrze. Ona nalegała, żeby cię z nami zabrać. Tylu ludzi tam zostało, naszych bliskich. I tak się odpłacasz, codziennie tylko wylewasz na nas swoje pretensje.
- Nie prosiłam się o to!
- Owszem. Ale to nie oznacza, że nie możesz chociaż spróbować tego docenić. Jesteś w o wiele lepszej sytuacji niż większość ludzi na tej planecie, a nawet w tym kraju. Kiedyś był czas na rozczulanie się nad sobą. Mogłaś całymi dniami siedzieć i rozmyślać o tym jak to wszyscy są przeciwko tobie, jak ciężko ci żyć. Już nie. Dlatego, że dziś rzeczywiście większość jest przeciwko tobie! I naprawdę ciężko jest żyć. Trzeba więc wziąć się w garść i iść do przodu.
- Znowu pierdolisz bez sensu. Filozof z psiej dupy! - oczy zaszły mi czerwienią.
Obudziłem się następnego dnia, cały mokry. Leżałem na wozie, którym powoziła moja żona. Obok mnie siedziały nasze dzieci.
Panie komisarzu! Sierżant Smith był typowym przedstawicielem tak zwanego white trash. Komisarz Brady nienawidził go do żywego. Ale cóż zrobić. W tych czasach, gdy większość mężczyzn walczy za oceanem, można pracować albo z kobietą, albo z emigrantem. Na swój sposób Jack miał szczęście. Trafił na wieśniaka, ale jednak swojego. W dodatku chłopa, więc jego samopoczuciem rządził co najwyżej tani bimber, lub też jego brak, a nie fazy księżyca.
Panie komisarzu! Uff! Wreszcie pana dogoniłem. Mamy morderstwo na Elm Street. Nie wiem dokładnie co się tam stało, tyle że ofiara to młoda kobieta. Posterunkowy Mahoney powiedział, że ze łba to nie było co zbierać.