Źle trafiłeś koleś

Kiedyś myślałem, że nie umiem pisać. Ale jako że bardzo to lubię, to ciągle pisałem tylko do tzw. szuflady, żeby nie razić publiki. Dziś nadal tak uważam, ale już się nie wstydzę. To przychodzi wraz ze starością. Poniżej próbka, męczycie się na własną odpowiedzialność.


Strasznie mnie dziś bolała głowa. Znowu te fagasy w pracy mieli milion nowych, głupich pomysłów. Tak się dzieje jak w firmie docenia się tylko tych co najgłośniej krzyczą. Nawet nie da się specjalnie winić szefostwa, bo niby skąd mają wiedzieć. Ale z drugiej strony… Powinna być jakaś weryfikacja. Ktoś jednak traci na tym pieniądze. Dziś gość przekonywał mnie, że zastosowanie jego rozwiązania oszczędzi dziesięć godzin jego czasu, a będzie kosztować jedynie pięćset funtów. Mistrz matematyki kurwa. Chyba sobie nie wyliczył, że taniej jest go zwolnić i zatrudnić dwóch studentów. I tak jest codziennie. Żona widząc, że jestem nieswój wysłała mnie po bułki. Ona lubi takie mięciutkie, słodkie, bez niczego. Ostatnio rodzynki jakoś jej nie podchodzą.

Zaraz po wyjściu zrozumiałem, że to dobry pomysł. Nic tak nie pomaga na migrenę jak świeże powietrze. Do piekarni idzie się koło tego wysokiego budynku. Mieszkalnego, choć wygląda bardziej jak fabryka, tudzież więzienie. Tym razem nie wziąłem komórki, wolałem ciszę. Byłem już mniej więcej w połowie jego długości, gdy spadła przede mną kropla. Przecież miało nie padać. Ale w sumie to Szkocja. Nie, to plwociny. Spojrzałem w górę. Jakiś gostek siedział na parapecie i palił skręta. Widać było, że jest z siebie bardzo zadowolony. Miałeś chłopie szczęście, że spudłowałeś.

W piekarni jak zwykle ci sami, bracia? Choroba ich wie. Wyglądają jakby znali się od lat, podobne tatuaże. Poproszę te dwie bułki, tak te. I jeszcze te słodkie. Też dwie, tak bez farszu. To wszystko. Wszystko! Ten starszy ma aparat słuchowy. Czasem ciężko się porozumieć. Płacę, dziękuję, do widzenia.

Tym razem jestem czujny. Z daleka widzę typa. Czeka na mnie. A może nie konkretnie na mnie, ale w wiadomym celu. Staram się wyminąć jego okno szerokim łukiem. Gość jest dobry. Trafił mnie w sam środek głowy. Słyszę rozbawione towarzystwo. Tym razem jednak źle trafiłeś. Nawet jeszcze nie wiesz jak bardzo.

Moje ręce są przystosowane do wspinaczki po niemal gładkich powierzchniach, więc ta ściana nie jest żadnym wyzwaniem. Po chwili już wiszę u niego pod oknem. Teraz śmiech jest bardzo wyraźny. Dlaczego kobiety tak rżą? Nie ważne, to już nie potrwa długo. Po gładkim skoku już byłem w środku. Ludzie wyraźnie zaskoczeni, teraz im nie do śmiechu. Snajper aż się zalał piwem z wrażenia. Złapałem go za gardło i podniosłem z ziemi. Wszyscy zaczęli krzyczeć… Gdy po chwili wychodziłem z pokoju panowała błoga cisza.